5 kwietnia 2012

Klucz z Rosetty


William Dietrich

Klucz z Rosetty

Thriller, kryminał, przygodowy



     „Klucz z Rosetty” jest drugą częścią sagi historyczno-przygodowej o amerykańskim podróżniku Ethanie Gage, czego niestety nie wiedziałam, kupując tę pozycję. Pomimo nie zaznajomienia się z wcześniejszym tomem, postanowiłam spróbować wejść w świat stworzony przez pana Dietricha. Podeszłam do tego zadania bardzo ambitnie, jednak pierwszoosobowa narracja, długie opisy i odrobinę denerwująca postać głównego bohatera nieco ostudziły mój zapał, co zaowocowało długimi tygodniami „trawienia” treści książki.
     Jak już wspomniałam, głównym bohaterem jest Ethan Gage, amerykański podróżnik. Okazał się on postacią dość ciekawą i interesującą, chociaż czasem miałam wrażenie, że sensem jego życia były kobiety i hazard, co właściwie niepomiernie mnie irytowało. Przez pewien okres czasu mieszkał w Jerozolimie z kowalem i jego siostrą, i na okrągło zastanawiał się tylko, jak zaciągnąć Miriam do łóżka. Pomijam już kwestię, że pojechał tam, żeby odnaleźć swoją zaginioną ukochaną… Jednak pomimo tego defektu, Ethan był naprawdę zdolnym, inteligentnym człowiekiem. Potrafił swoją wiedzę zastosować w realnym świecie, co często wyciągało go z kłopotów, lub po prostu ratowało mu życie. Należy też wspomnieć, że Ethan miał zawsze więcej szczęścia niż rozumu.
     Akcja powieści podzielona jest na trzy części. W pierwszej z nich Ethan, który jest narratorem powieści, opowiada nam skróconą wersję wydarzeń z książki „Piramidy Napoleona”, oraz zdradza powody, które skierowały go do Ziemi Świętej. Dzięki temu mogłam spokojnie oddać się lekturze książki, nie martwiąc się nieznajomością przygód bohatera z wcześniejszego tomu. Kolejna część dotyczyła obrony Akki przed najazdem wojsk Napoleona oraz poszukiwania tajemniczej Księgi Tota, natomiast w ostatniej części, bohaterowie starali się odczytać treść skarbu, jak również próbowali powstrzymać Napoleona, który pod wpływem magii zawartej w księdze, mógł urzeczywistnić swoje niebezpieczne pragnienia.
     Książka napisana jest dosyć prostym językiem, problemy sprawiały mi tylko niektóre imiona i nazwy miejsc. Nieźle skonstruowana akcja, ciekawie wplątana w historyczne wydarzenia, dodawała tylko uroku, może dlatego, że bardzo lubię czasy Napoleona. Fakty przeplatały się tutaj z przygodami bohaterów, co umożliwiało dokładne wyobrażenie sobie tej historii. Pikanterii dodawał jej sam fakt poszukiwania skarbu, tak niesamowitego, że chyba każdy chciałby zostać jego posiadaczem.
     Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że mam mieszane uczucia co do tej książki… Pierwszy raz zdarzyło mi się usiąść przy komputerze z zamiarem napisania recenzji i ponad dziesięć minut wpatrywać się w pustą stronę Worda, nie wiedząc, co powinnam napisać. W ogólnym rozrachunku książkę długo czytałam i długo pisałam recenzję. Nie jest to zbyt miłym doświadczeniem i mam nadzieję, że przy kolejnej książce nie doświadczę znów tej przerażającej pustki w umyśle…

 Wydawnictwo: REBIS
Liczba stron: 446

31 stycznia 2012

Taiyou no Uta

Taiyou no Uta
Melodramat




     Xeroderma pigmentosum (zwana” Skórą Pergaminową”) to bardzo rzadko występująca choroba genetyczna, w skutek której ludzie nie są odporni na promienie ultrafioletowe. Nadwrażliwość na promienie słoneczne prowadzi do oparzeń, przedwczesnego starzenia się skóry, odbarwień czy nowotworów. Leczenie choroby jest niemożliwe, dlatego też osoby dotknięte tym schorzeniem muszą unikać słońca i często przeprowadzać kontrole dermatologiczne.
     Właśnie XP jest motywem przewodnim dramy „Taiyou no Uta”. Główna bohaterka, Kaoru Amane choruje na to schorzenie, nie jest to jednak zwykła alergia, jej choroba to typ A, który rozwija się wraz z wiekiem i uderza w układ nerwowy. Wiadome jest, że osoby chore na typ A nie dożywają 20 lat. Kaoru od zawsze była przygotowana na śmierć, stosowała preparaty z filtrami, unikała słońca, dnie spędzała w domu, a w nocy wychodziła na miasto, by poznawać świat. Kiedy w wieku szesnastu lat leczyła w szpitalu nogę, każdego ranka obserwowała przez okno chłopaka, który przejeżdżał tamtędy w drodze do pracy. Bardzo się zdziwiła, gdy pewnego dnia chłopak ten pojawił się z gitarą, którą z ciężkim sercem wyrzucił. Nie mogła zrozumieć dlaczego to zrobił, więc przywłaszczyła sobie instrument z zamiarem odnalezienia jego właściciela. Wtedy też, dzięki muzyce, znalazła ukojenie bólu spowodowanego chorobą.
     Od tego dnia minęły cztery lata, w trakcie których Kaoru pokochała muzykę. W każdą noc wychodzi do parku, gdzie siada z gitarą w dłoni i śpiewa. Za dnia wydzwania do różnych wytwórni muzycznych i wysyła płyty ze swoimi występami, jednak nikt nie chce jej wypromować, twierdząc, że nie nadaje się na debiutantkę. Kiedy wreszcie jeden z najbardziej znanych producentów muzycznych zgadza się z nią spotkać, plany te zostają pokrzyżowane przez jej chorobę. Wtedy właśnie pocieszenie przynosi jej tajemniczy chłopak, pierwszy właściciel gitary.
     Fujishiro Kouji jest zamkniętym w sobie dziewiętnastolatkiem. Wydaje się być zgorzkniały, smutny i niezainteresowany życiem, jednak spotkanie Kaoru było najlepszym zdarzeniem, jakie mogło mu się przytrafić. Dzięki niej zaczął na nowo odkrywać piękno muzyki, otworzył się na otaczający go świat i zrozumiał, jak ważne jest życie, które, jak wiadomo, ma się tylko jedno…
     Drama opowiada historię chorej dziewczyny, która dąży do spełnienia swojego marzenia o zostaniu znaną piosenkarką, a także o chłopaku, który to marzenie stara się urzeczywistnić. Pomagają mu w tym jego trzej przyjaciele, Ryuusuke, Yuta i Haruo.
     Postaci przedstawione w dramie są bardzo dobrze skonstruowane, są przede wszystkim ludźmi, a nie chodzącymi ideałami, którym bez żadnego wysiłku wszystko się udaje. Okazują emocje, tak dobre jak i złe. Bardzo podobało mi się to, że gdy przyjaciele Kouji’ego dowiedzieli się o chorobie Kaoru, chcieli ją zignorować, lecz za jego namową postanowili poznać ją lepiej.
     „Taiyou no Uta” to drama o tym, jak ważne jest ludzkie życie. Historia ukazana jest przez nastolatkę, która ma marzenia i chce je spełnić za wszelką cenę, nawet kosztem swojego życia… To urzekająca opowieść o tym, jak można egzystować z nieuleczalną chorobą. W trakcie oglądania, targały mną wszelkie emocje, od radości po smutek. Oczywiście, jak to często bywa, rozpłakałam się na ostatnim odcinku i do tej pory ciężko mi się pozbierać i zrozumieć dlaczego skończyło się tak, a nie inaczej. Dramę bardzo gorąco polecam nie tylko miłośnikom gatunku i spokojnej, urzekającej muzyki, ale wszystkim osobom, które mają marzenia, a uważają, że nie da się ich spełnić...


* informacje o XP pochodzą z wikipedii oraz portalu abc Zdrowie.pl
    
Liczba odcinków – 10 odcinków (46 minut)

26 stycznia 2012

Perfect Women

Witam serdecznie wszystkich czytelników.
     Ostatnio nie mam zbytnio czasu na pisanie recenzji, czytanie książek czy komentowanie waszych blogów, za co bardzo przepraszam. Niestety sesja dopada wszystkich studentów, więc ostatnio musiałam przysiąść trochę do nauki, a uczyć to ja się nie lubię… Na szczęście już prawie wszystkie kolokwia i egzaminy za mną. Wczoraj okazało się, że egzamin z metodologii zdałam na =3, co według mnie powinno być zaliczone, lecz moja „ukochana” pani doktor stwierdziła, że muszę poprawiać, tak więc cały dzień siedzę nad notatkami z metodologii i już mi to wszystko bokiem wychodzi… Na szczęście nie jest tego dużo i materiał jest dosyć prosty, bo w końcu w pracy licencjackiej pisałam o problemach badawczych, hipotezach, zmiennych itd… Teraz trzeba tylko wykuć regułki i napisać.
     Oprócz tego na bieżąco śledzę wszystkie informacje o ACTA. Nie podoba mi się to, że została podpisana… Podchodzę do niej w taki sposób, że jeśli zostanie ratyfikowana, to dla mnie Internet nie będzie już spełniał swojej roli, więc zwyczajnie skasuję moje blogi, usunę moje konta z portali społecznościowych (żeby mnie nie kusiło zaglądanie na nie), a z Internetu korzystać będę tylko w celu sprawdzenia strony mojej uczelni i poczty… No i może w celu sprawdzenia jakiś informacji podczas pisania pracy magisterskiej.
     W ramach przerwy od nauki zaglądnęłam na nowe posty blogowiczów, których obserwuję i jakież było moje zdziwienie, gdy w jednym z nich ujrzałam swój nick… Otóż okazało się, że Zorija wzięła udział w zabawie i zaprosiła do niej również mnie. Tak więc oto moje odpowiedzi:


Zasady:
1. Wybierz idealne, Twoim zdaniem, kobiety w trzech kategoriach:
- perfekcyjna w swoim zawodzie,
- ideał urody,
- perfekcyjny styl, elegancja.
Jeśli chcesz, dodaj zdjęcia i uzasadnij swój wybór.
2. Umieść na swoim blogu obrazek z tagiem Perfect Women.
3. Podaj informację, kto Cię otagował.
4. Przekaż zabawę kilku innym bloggerkom.

1. Perfekcyjna w swoim zawodzie
Nicole Kidman

W zasadzie mogłabym podać ją w każdej z tych kategorii, ale poszłabym na łatwiznę, prawda? Nicole jest moją ulubioną aktorką i uważam, że jest świetna w tym, co robi. Szczególnie polubiłam ją w filmach „Inni” i „Moulin Rouge”.

2. Ideał urody
Eva Longoria

Bardzo ciężko mi ocenić kobiecy ideał urody… Nie tylko dlatego, że sama jestem kobietą, ale też z tego względu, że ciężko teraz z naturalnością u aktorek czy piosenkarek, więc to, co widzę w telewizji czy na plakatach jest trochę złudne… Wybrałam Evę Longorię, ponieważ jest ładna, ma ładne kości policzkowe i oczy… A na oczy zawsze zwracam uwagę.

3. Perfekcyjny styl, elegancja
Marcia Cross

Ta kategoria zabiła mi przysłowiowego ćwieka… Nie zwracam uwagi na styl i elegancję. Są osoby eleganckie, są osoby, które tej elegancji w sobie nie mają. Ciężko było mi kogokolwiek wybrać, ale doszłam do wniosku, że Marcia Cross, czyli jedna z bohaterek serialu „Gotowe na wszystko” idealnie pasuje do tej kategorii. Muszę jeszcze dodać, że jej włosy są przepiękne…

Do zabawy zapraszam:
- Dwojra
- Bluszczyk
- Black Fairy
- Jarka
- oraz wszystkich, którzy chcieliby podzielić się swoimi typami :)

18 stycznia 2012

Zew nieśmiertelności

Anne Frasier
Zew nieśmiertelności
Thriller, sensacja, kryminał



     Na początku chcę Was zapytać o wampiry. Czy wierzycie w nie? Czy uważacie, że żyją gdzieś na tym świecie, kryjąc się w mroku nocy i śpiąc za dnia? Czy Vlad Palownik był prawdziwym wampirem, czy też tylko człowiekiem, którego uważano za krwiożerczego potwora? I, co najważniejsze, czy ludzie mogą stać się wampirami poprzez picie krwi młodych dziewcząt? Czytałam kiedyś artykuł o grupie ludzi z USA, którzy nazywają się wampirami, śpią w trumnach i żywią się ludzką krwią. Ciekawa jestem, czy próbują znaleźć eliksir życia, czy kiedyś wynajdą coś, co pozwoli im żyć wiecznie…
     Anne Frasier, autorka książki „Zew nieśmiertelności”, poruszyła ten temat w swojej powieści. Nie pisała o prawdziwych wampirach, które przegryzają skórę swoimi ostrymi kłami i wysysają krew z ludzi, lecz o ludziach ogarniętych żądzą nieśmiertelności.
     Tuonela jest bardzo dziwnym miasteczkiem. Jej mieszkańcy są bardzo przesądni, a wszystko to za sprawą mężczyzny, żyjącego wiek temu, którego ludzie zwali Nieśmiertelnym. Owy mężczyzna wzbudzał strach już w czasie swojego życia, jak również sto lat później. Miał dosyć nieprzyjemne hobby, które polegało na mordowaniu kobiet i dzieci. Niektórzy wierzyli, że kąpał się w ich krwi, która „płynęła ulicami, aż ziemia przesiąkła nią do cna”*. Po jego śmierci mieszkańcy miasteczka postanowili opuścić wioskę i przenieść się w inne miejsce, osiem kilometrów dalej. Nazwali je Nową Tuonelą, natomiast to, które opuścili zostało mianowane Starą Tuonelą, miastem umarłych, które omijano szerokim łukiem.
     Pewnego dnia w Nowej Tuoneli znaleziono ciało nastolatki. Morderstwo to znacznie różniło się od innych, otóż ciało Chelsea było całkowicie pozbawione krwi. Takiemu czytelnikowi jak ja, oczarowanemu „dziećmi nocy”, od razu nasuwa się myśl o wampirach. Byłam nieco rozdarta pomiędzy opiniami ludzi mieszkających w Tuoneli, z których część wierzyła, że wampiry nie istnieją, a reszta była święcie przekonana, że nieumarli są wśród nich. Jednak z każdą kolejną stroną wyrabiałam sobie własną opinię. Ale wracając do morderstwa… Po serii badań ciała zmarłej i próbek jakie pobrano z miejsca zbrodni, podejrzewano Evana Strouda, który z powodu swojej choroby musiał rozpocząć nocne życie, chowając się przed światłem dnia. Ludzie w wiosce często nazywali go z tego powodu wampirem. Jednak mężczyzna był niewinny i za wszelką cenę musiał to udowodnić.
     Bohaterowie byli ludźmi z krwi i kości, pomijając oczywiście zwłoki, bo te raczej nie miały w sobie krwi… W czasie pisania uświadomiłam sobie, że te wszystkie martwe osoby były ciekawiej opisane niż niektórzy żyjący ludzie, co niesamowicie mnie rozśmieszyło, cóż… zdarza się, prawda? Ale wracając do tematu, w książce pojawiło się wiele postaci, jedne były tylko epizodyczne, inne zostały na dłużej. Przede wszystkim poznajemy tu maltretowanego, niekochanego nastolatka Grahama, jego nieodpowiedzialną, złą matkę Lydię, znakomitego pisarza Evana, badacza historii Starej Tuoneli, który borykał się z problemem ciężkiej fotodermatozy, panią patolog i koronera sądowego Rachel oraz jej ojca komendanta Burtona, komendanta policji. Reszta postaci również jest ciekawa i ważna, jednak nie chcę zdradzać zbyt wiele, ponieważ jest to ważną częścią fabuły. Z wszystkich tych osób najbardziej zapałałam sympatią do Evana, pomimo jego złej strony, którą dopiero zaczynał poznawać. Bardzo przejęłam się jego historią, próbowałam wyobrazić sobie jak to jest żyć z taką okropną chorobą, tym bardziej, kiedy wspomniane zostały podróżnicze płyty DVD czy też temat sprowadzania herbaty specjalnie z Anglii. To niewiarygodne, jak ten człowiek był umęczony takim życiem. W takich przypadkach dziękuję Bogu za to, że jestem zdrowa…
     W trakcie czytania mogłam zanurzyć się w odmętach ludzkich umysłów, szczególnie w tych ciemnych zakamarkach, oraz odczuć realny strach przed starszą częścią miasta, tą, w której niegdyś żył mrożący krew w żyłach wampir. Plastyczne opisy doskonale oddawały grozę tego miejsca. Dodatkowo niepokój wzmagała tajemnica, zagadkowe morderstwo i późniejsze wydarzenia. Swoistego smaczku dodawały tutaj wątki nadprzyrodzone, które przeplatały się z realnym światem.
     To było moje pierwsze spotkanie z Anne Frasier i myślę, że nie ostatnie. Książka trzymała w napięciu i żal było mi się z nią rozstawać, tym bardziej, że zakończyła się dość nieoczekiwanie, na szczęście jest kolejna część, którą muszę wytropić i się z nią zapoznać. Książkę polecam przede wszystkim wielbicielom thrillerów, kryminałów i wampirów.

* A.Frasier "Zew nieśmiertelności"


Wydawnictwo: AMBER
Liczba stron: 232

14 stycznia 2012

Koktajl mleczny

Sarah Mlynowski
Koktajl mleczny
beletrystyka


     Czy zastanawialiście się kiedyś jak czuje się osoba rzucona przez ukochanego bądź ukochaną? Może sami byliście w takiej sytuacji? Każdy przeżywa to trochę inaczej. Jedni próbują zamaskować swój ból, inni złoszczą się, płaczą, może nawet prześladują swoją byłą sympatię… Jednak bohaterka „koktajlu mlecznego” próbuje rozegrać to trochę inaczej.
     Fern Jacquelyn Norris pracuje, jako redaktorka w wydawnictwie romansów. To właśnie tam po raz pierwszy spotykamy bohaterkę, w momencie, gdy otrzymała maila z Tajlandii od swojego chłopaka. Jerremy oznajmia jej, że poznał kogoś w czasie swojej wycieczki, więc automatycznie zrywa z Jackie. Dziewczyna jest zrozpaczona, nie wie, co ma ze sobą zrobić. Postanawia o nim zapomnieć, dlatego też chce popracować nad sobą i znaleźć nowego mężczyznę, dzięki czemu Jer będzie żałował swojej decyzji. I tak rozpoczyna się długa opowieść o młodej kobiecie poszukującej szczęścia i miłości.
     Po tym opisie mogłoby się wydawać, że lektura ta jest lekką, sympatyczną powieścią dla kobiet, a to nie jest prawda! Zdaję sobie sprawę, że niektórym osobom książka ta może się podobać, ja jednak należę do tej grupy osób, które są zdecydowanie na „nie”. Gdyby nie to, że chciałam rzetelnie podejść do roli recenzentki, książkę odłożyłabym już po kilku pierwszych stronach. Pozostałam przy niej jednak, żeby móc ocenić całość, a nie tylko początek. No może też dlatego, że wykłady z filozofii i logiki były niesamowicie długie i nudne…
     Życie głównej bohaterki kręci się wokół mężczyzn, barów i od czasu do czasu pracy… Dlaczego „od czasu do czasu”? To proste… Ponieważ Jackie nie jest zbytnio zainteresowana pracą. Chodzi do wydawnictwa, bo musi. Podczas czytania odniosłam wrażenie, że zamiast pracować, czyli poprawiać teksty, które nadsyłają jej autorzy erotycznych romansów, Jackie przegląda Internet, zastanawia się, co ma robić dalej i rozmawia przez telefon z przyjaciółkami… W domu jest niechlujna. Nie wiem, czy to słowo nie ma zbyt słabego wydźwięku do opisania Jackie. Dziewczyna nie gotuje, nie sprząta (co jest tragiczne, ponieważ wyobraźcie sobie kąpiel w wannie, która jest już zielonkawa) i jeszcze narzeka na swoją współlokatorkę, która zajmuje się mieszkaniem, karmi ją i pożycza swoje ubrania…
     Fabuła książki jest trywialna, nie wnosi nic nowego, odkrywczego. Bywała nudna i nieciekawa. Do tego występowała tu narracja pierwszoosobowa, więc czytelnik mógł zapoznać się z wszystkimi myślami Jackie, która jest niesamowicie irytującą osobą. Ponadto jeden cały rozdział zawierał same e-maile, w których to główna bohaterka opisywała swoje randki z Timem, bratem koleżanki z pracy. Szczerze powiedziawszy, nie spodobał mi się ten zabieg.
     Główna bohaterka ma niewiele ponad dwadzieścia lat, a ja odniosłam wrażenie, jakoby miała dużo mniej. Nie potrafię sobie wyobrazić takiej osoby w realnym świecie. Papier ma to do siebie, że wszystko przyjmie, ale moja wyobraźnia chyba nie jest tak nieograniczona, jak myślałam… Jak można być tak płytką osobą? Jak można zakochać się na zabój, trzy dni po zakończeniu wcześniejszego związku (w to wliczają się plany na ślub i późniejsze życie) i do tego, rzucić nowego chłopaka, bo nie potrafi się całować? Również bardzo irytującą cechą była fałszywość Jackie. Jej zachowanie bardzo się różniło od tego, co myśli, po prostu kreowała się na o wiele lepszą dziewczynę, niż jest w rzeczywistości. A wszystko to po to, aby omotać mężczyznę. Muszę jeszcze wyznać, że kiedy Jerremi wrócił z wycieczki, wystarczyło jedno słowo, a Jackie jak pies poleciała za nim… Moja antypatia do niej pogłębiała się w miarę czytania książki i nie poczułam nawet odrobiny sympatii, cokolwiek by się nie działo w życiu Jackie. Według mnie, była ona karykaturą kobiety, która myśli tylko o tym, żeby znaleźć dobrego kandydata na męża i przy okazji dać odczuć byłemu, że rzucenie jej było błędem. Moim zdaniem Jerremi okazał odrobinę zdrowego rozsądku nie chcąc wiązać się z tą niedojrzałą dziewczyną na całe swoje życie… Chociaż z drugiej strony był z niego kawał… złego faceta.
     Z wszystkich bohaterów, a było ich wielu, polubiłam jedynie dwie osoby. Pierwszą jest Samantha, która przez prawie połowę książki była przedstawiona jako fanatyczna pedantka, a po rozstaniu ze swoim chłopakiem, z którym była od pięciu lat, stwierdziła, że musi się zmienić, więc przestała przesadnie dbać o porządek, zaczęła wychodzić z domu i umawiać się na randki. Drugą osobą jest Tim, mężczyzna, z którym umawiała się Jackie. Według opisu był bardzo przystojny, inteligentny, miły, uprzejmy… Zaimponował mi tym, że ile razy się pojawiał, zachowywał się uroczo. Był całkowicie nieprzewidywalny i bardzo romantyczny.
     Zdaję sobie sprawę z tego, że moja recenzja jest nieco chaotyczna, ale tak zraziłam się do tej książki, że nie wiem, czy potrafiłabym ją opisać inaczej. Książki nie polecam, nawet jeśli ktoś takie rzeczy lubi… Czytajcie na własną odpowiedzialność.

Wydawnictwo: Literatura w spódnicy
Liczba stron: 256

5 stycznia 2012

Dwanaście prac Herkulesa

Agata Christie
Dwanaście prac Herkulesa
Kryminał

 „Doktor Burton zadawał właśnie pytanie:
- Dlaczego akurat Herkules? – mówił. – Skąd się to wzięło?
- Chodzi ci o imię, które nadano mi na chrzcie?
- Nie ma w tym nic chrześcijańskiego – zaprotestował doktor. – Jest pogańskie, zdecydowanie pogańskie. Ale skąd się wzięło? Kaprys ojca? Widzimisię matki? Względy rodzinne? Jeśli dobrze pamiętam – choć pamięć już u mnie nie ta, co kiedyś – miałeś brata imieniem Achilles, dobrze mówię?
Poirot przebiegł w myślach szczegóły kariery Achillesa Piorit. Czy to wszystko naprawdę miało miejsce?
- Przez bardzo krótki okres – odparł.”
     Agata Christie jest jedną z najbardziej znanych autorek kryminałów. W całej swojej karierze wydała ponad 90 powieści i sztuk teatralnych. Na podstawie jej książek nakręcono wiele filmów, sama mam w domu całą kolekcję kryminałów z Herculesem Poirotem. Nie dziwne więc, że sięgnęłam po książkę, w której głównym bohaterem jest właśnie, wspomniany wyżej detektyw.
     Herkules Poirot jest z pochodzenia Belgiem. Jest to niski mężczyzna z jajowatą głową i charakterystycznym wąsem. Przesadnie dba o fryzurę i ubiór. Cechuje go pedantyzm i chorobliwa dbałość o symetrię, a także częste wstawanie francuskich zwrotów w czasie rozmowy, co jedynie dodaje mu uroku. Poirot na początku pracował jako oficer policji, a po wybuchu I wojny światowej przeniósł się do Anglii, gdzie otworzył własne biuro detektywistyczne. Znany jest przede wszystkim z tego, że gardzi standardowymi metodami, jakimi kierują się detektywi. Jest przekonany, że jego szare komórki, w połączeniu z zasadami psychologii, są jedynym narzędziem, którego potrzebuje.
     Na samym początku książki „Dwanaście prac Herkulesa”, głównemu bohaterowi zostaje zarzucone, że nie powinien nosić imienia mitycznego herosa. Doktor Burton, bo to właśnie on jest rzeczonym krytykiem, jest miłośnikiem klasyki i w czasie odwiedzin u Poirota doszedł do wniosku, że detektyw w niczym nie przypomina prawdziwego Herkulesa. To właśnie ta rozmowa była impulsem do odtworzenia dwunastu prac greckiego herosa, jako ostatnich spraw, których podejmie się główny bohater przed zakończeniem swojej kariery. 
     Pierwszą zagadką, którą Herkules postanowił rozwikłać jest sprawa „lwa z Nemei”. Oczywiście nie walczy tu z prawdziwym lwem, lecz z jego metaforycznym odpowiednikiem. W tym opowiadaniu Poirot próbuje znaleźć osobę, która stoi za porwaniami pekińczyków. Tak, dobrze przeczytaliście… Sprawa dotyczy małych czworonogów, zupełnie takich samych jak moja własna Dora. Ta trywialna zagadka rozśmieszyła mnie, dlatego miło mi się ją czytało. W trakcie całego opowiadania zastanawiałam się jakby to było, gdyby ktoś podprowadził mojego psa, a później żądał okupu. Chyba nawet bym się nie zastanawiała, tylko od razu poleciała zapłacić…
     Do pozostałych spraw możemy zaliczyć walkę z plotką, która jest niczym hydra lernejska, odszukanie zaginionej dziewczyny, o złotych włosach, zupełnie jak rogi łani kerynejskiej, czy złapanie jednego z najniebezpieczniejszych morderców, który jest bardziej dzikiem niż człowiekiem, stąd też porównanie go do dzika z Erymantu. Oprócz tego mamy jeszcze osiem opowiadań, nierozwikłanych spraw, które rozwiązuje Poirot, porównując je do pozostałych prac Herkulesa.
     Książka jest napisana bardzo przystępnym językiem. Jest interesująca i w niektórych miejscach zabawna. Czyta się ją szybko i przyjemnie, co jest zdecydowanym plusem. Autorka prowadzi czytelnika przez szereg miejsc, przedstawia rozmowy z wszystkimi ludźmi zamieszanymi w sprawy, a także podaje nam wszystkie dowody na tacy i tylko ci, którzy mają naprawdę lotny umysł, powiążą to w całość i znajdą sprawcę.
     Jedyne co mi się tutaj nie podoba, to podział powieści na krótkie opowiadania. Niby są powiązane ze sobą i tworzą jedną całość, ze względu na porównanie zagadek do mitu o Herkulesie, ja jednak wolę czytać jedną, spójną powieść, bez takich rozgraniczeń.
     „Dwanaście prac Herkulesa” mogę polecić zarówno młodszym, jak i starszym czytelnikom, a już na pewno wszystkim miłośnikom kryminałów i Agaty Christie.

Wydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie
Liczba stron: 320